DSC_0041 www (1).jpg

1. PZU Gdańsk Maraton

Data publikacji:

Czy dzień 17 maja 2015 będzie pamiętną datą dla Gdańska?

Myślę, że tak, w końcu to data historycznego już 1. PZU Gdańsk Maratonu. W moim biegowym życiu data ta także zapisuje się w historii jako debiut maratoński.

MOSiR Gdańsk może być z siebie dumny, gdyż organizacyjnie impreza stała na bardzo wysokim poziomie i ma szanse na stałe wpisać się na biegową mapę polski. Przygotowana trasa oferowała wiele atrakcji m.in. ECS, Długi Targ, nadmorski Park Reagana i PGE Arenę. Cała strefa startu/mety zlokalizowana była w hali Amber Expo i oferowała biegaczom wszystko, co niezbędne zarówno przed jak i po biegu. Kibice także nie mogli narzekać na nudę w oczekiwaniu na najbliższych, gdyż organizator zapewnił liczne atrakcje.

Punktualnie o godzinie 9:00 na trasę wystartowało ponad 1800 zawodników i zawodniczek. Na starcie zabrakło zawodników czarnoskórych, ale nie brakowało ciekawych postaci takich jak Paweł Mej znany jako bosonogi biegacz, który na mecie zamknął stawkę tuż przed upływem limitu czasu uzyskując wynik 5:59,28. Grzegorz Niwiński, który bieganiu zawdzięcza swoje „drugie” życie, jak zawsze bez koszulki i z dodatkowymi ozdobami oraz Adam Korol polski wioślarz, czterokrotny mistrz świata, mistrz olimpijski z Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, który zrealizował swój plan i ukończył maraton z wyśmienitym czasem 2:57,10.

Ostatecznie jako pierwszy na mecie z czasem 2:37,27 pojawił się Piotr Szpigiel, wśród Pań z wynikiem 3:03,41 zwyciężyła Ewa Huryń, która na metę wbiegła tuż za nowym rekordzistą polski w maratonie w kategorii M65 Antonim Cichończukiem (3:03:36).

Na trasie gdańskiego maratonu zagościło też czterech ostrowian, a wśród nich ja, jedyny reprezentant KS ICE MAT Team :)

Pomimo kontuzji biodra, z którą borykam się już od początku kwietnia, postawiłem sobie za punkt honoru ukończyć ten maraton w przyzwoitym czasie. Od początku postanowiłem biec równo z grupą na 3:30. Pierwsze kilometry to bieg przez śródmieście oraz długie dziesięć kilometrów z podmuchami wiatru, który tego dnia osiągał prędkość nawet do 75 km/h. Tak mijały kolejne „piątki” w czasach 24:43 / 24:42 / 24:38 / 24:33. Na 19 km skręcając w kierunku Ergo Areny mieliśmy zbieg i był to moment, w którym delikatnie urwałem się grupie, stąd nieco szybsza czwarta piątka. Jako że kolejne kilka kilometrów było z wiatrem postanowiłem biec swoje, jednak bez zbytniego szarpania. Miałem nadzieję, że uda mi się podłączyć pod jakąś równo biegnącą grupę do czasu nawrotu na Zaspie, gdzie znów miały zacząć się uciążliwe podmuchy. Prawie się udało, na 25 km byłem w grupce z pięcioma biegaczami, niestety grupka szybko się rozpadła. Nie było wyjścia musiałem biec swoje. Kolejne dwa odcinki przebiegłem w czasie 24:47 i 24:33. Między 30-35 km, wyprzedziłem kilku zawodników, jednak jak się okazało brak towarzystwa spowodował, że zwolniłem i tę piątkę pokonałem w czasie 25:09. Zbliżałem się do 35 km gdzie znajdował się wiadukt na Trasie Słowackiego. Jednak w tym momencie matka natura okazał się łaskawa i dostałem silny podmuch wiatru w plecy, co znacząco złagodziło „stromiznę” podbiegu. Był to też moment, w którym dogoniły mnie „baloniki” na 3:30. Wiedziałem, że pomimo palących mięśni czworogłowych, muszę lekko przyspieszyć, aby utrzymać się w tej grupie. Dobrze, że się udało, bo jak się okazało od „agrafki” na 37 km biegliśmy niemal ciągle pod bardzo mocny wiatr, gdzie bez grupy ciężko byłoby utrzymać zadowalające tempo. Razem z grupą pokonałem kolejną piątkę w czasie 24:46. Czterdziesty kilometr to PGE Arena i trochę wytchnienia od wiatru. Ostatni kilometr to już jedna wielka euforia, wiedziałem, że mam około minutę zapasu, mimo to zmusiłem się do finiszu, tak nakręciłem swoje nogi, że za metą zatrzymała mnie dopiero obsługa medyczna :) trzy głębokie wdechy i wszystko wróciło do normy.

Po masażu i prysznicu sprawdziłem oficjalne wyniki, czas netto 3:28:51 pozwolił mi ostatecznie zająć 276 miejsce open oraz 131 miejsce w kategorii wiekowej M30.

Teraz czas odpocząć, zaleczyć kontuzję i wrócić do szybszego biegania, bo sezon jesiennych startów coraz bliżej, a wiem, że stać mnie na więcej :)



Z biegowym pozdrowieniem Przemek.